Jakiś czas temu odwiedziłam rodzinne miasto. Przemierzając jedną z przycmentarnych ulic, napotkałam długo niewidzianą koleżankę z czasów szkolnych. Po dość oschłym przywitaniu, charakterystycznym dla tego typu „przyjaźni”, dowiedziałam się, co robi większość naszej licealnej klasy. Na niesamowitą uwagę, zdaniem mojej rozmóczyni, zasługiwał fakt, jak to niektórzy „ustawili się” w życiu, stając się prawnikami, lekarzami albo wiążąc się z majętnymi osobami i zyskując dużą sumę pieniędzy za nicnierobienie. „Smutne postrzeganie rzeczywistości” – pomyślałam. Po pożegnaniu i obietnicach rychłego spotkania na kawie, będąc już w małym oddaleniu, z ust koleżanki usłyszałam słowa, które wyryły się w mej pamięci, utwierdzając w przekonaniu, że jestem na właściwej ścieżce i pogłębiając poczucie pokoju, które w sobie noszę. Z delikatną kpiną w głosie zmieszaną z nutką powątpiewania rzekła: „A ty skończyłaś filologię, żeby uczyć tańczyć?!” Odwróciłam się i zawołałam: „Ale za to jestem szczęśliwa!”

Ta witryna używa plików cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie. Więcej informacji na ten temat znajdziesz w Polityce prywatności.